Wspomnienie o Dariuszu Stanisławie Krakowskim

Dariusz Krakowski

Urodziny Darka przypadały 6 maja. Dwa dni później, w dniu patrona swojego drugiego imienia, obchodził imieniny. Dlaczego tak, nie wiemy, ale tak właśnie było. Wtajemniczeni w tę imieninową anomalię, nie złożą mu w tym roku życzeń. Pod koniec ubiegłego dotarła do nas smutna wiadomość – Darek nie żyje. Zmarł 3 grudnia 2024 r.

* * *

Urodził się w Poznaniu. W rozmowach podkreślał często, że jest poznaniakiem. Ryzykownie jest napisać, że jeszcze w dzieciństwie zainteresował się koleją. Ze strzępów informacji, skrawków zapamiętanych rozmów wiemy jednak, że z kolegą z młodych lat, Andrzejem Susickim z aparatami fotograficznymi penetrowali najpierw poznańskie, później wielkopolskie stacje, szlaki i bocznice utrwalając obraz tamtej kolei. Widocznie dwóch bardzo młodych ludzi nie wzbudzało specjalnego zainteresowania i wydaje się, że w taki sposób, szczęśliwie mogło rozwijać się ich przyszłe hobby. Najczęściej utrwalali na kliszach parowozy: dymiące, promieniujące gorącem, jadące na czele węża wagonów; manewrujące w gęstwinie torów stacyjnych – fascynowały.

W połowie lat 60. ich rodziny przeniosły się z Poznania do Warszawy. Darek aklimatyzował się w nowym mieście, ale wkrótce upomniało się o niego wojsko. Lata 1967-69 przesłużył w Orzyszu. Po powrocie z wojska znalazł jakieś epizodyczne zajęcie, ale zauroczenie koleją sprzed kilku lat przypominało o sobie. W 1973 r. wraz z kolegą skierował swe kroki do powstającego właśnie Muzeum Kolejnictwa. Andrzej jako fotograf wsiąkł w muzeum na kilka lat, Darek jako pracownik merytoryczno-naukowy na znacznie dłużej. Wkrótce pojawił się w nim jeszcze Bogdan Pokropiński – admirator kolei wąskotorowych. Po odejściu z muzeum Andrzeja już tylko dwójka stanowiła przez kilka lat ważną, merytoryczną siłę tej instytucji. To oni wkładali wiele pracy w ściąganie cennych historycznie parowozów na ekspozycję, na torach stacji Warszawa Główna Osobowa. I to oni skupili wokół placówki, którą reprezentowali, a pewnie także wokół siebie, grono ludzi tak jak oni zafascynowanych koleją. Darek, oprócz wielkiej wiedzy, miał też niezwykły dar łatwego nawiązywania kontaktów. Potrafił interesująco opowiadać.

Czas pracy w muzeum, to dla Darka niezliczone wyjazdy dokumentacyjne, w których często towarzyszyli mu koledzy także zainteresowani kolejowymi zabytkami. Tamte lata, to wielka liczba fotografii zaopatrzonych skrupulatnymi notatkami. Miał opisane podróże, zdjęcia, odnotowanych ludzi, których spotkał. Zapiski bywały wzbogacane wywiadami z kolejarzami, którzy obsługiwali maszyny kończące swój żywot na żelaznych szlakach.

Co spowodowało, że w 1988 r., po prawie 15 latach pracy Darek zrezygnował z zatrudnienia w muzeum? Zestawiając fakty można sądzić, że nie mógł pogodzić się z planowanym przekazywaniem w depozyt poza Warszawę części wyjątkowo cennych eksponatów. Uważał, że takie rozdawnictwo dekompletowało kolekcję parowozów, w których wybór, a później sprowadzanie na wystawę przy Towarowej włożył tak wiele trudu przez kilka lat.

We wrześniu 1988 r. rozpoczął pracę w Ośrodku Kultury Ochoty. W „oku” zajął się reklamą i informacją. Przygotowując plakaty i afisze, towarzysząc imprezom z aparatem fotograficznym, mógł wykorzystywać swoje zdolności plastyczne. Ten okres to jednak nadal czynne uprawianie kolejowego hobby. Jeździł na imprezy, spotykał się z kolegami, pomagał przy pracach w Parowozowni Skierniewice. Kilka lat temu jedno z pomieszczeń – dawną kuźnię przygotował do organizowania spotkań i prezentowania wystaw. Nazwał je „kuźnią artystyczną”. Czuł, że takie miejsce jest w parowozowni potrzebne. W końcu 2012 r. przeszedł na emeryturę.

Darek był wszystkim bardzo życzliwy, chętny do pomocy. Był dowcipny, często w rozmowie grał słowami, tworzył zabawne kalambury. O sobie mówił niewiele – był bardzo skryty. Swoje sprawy jakby ukrywał w cieniu, natomiast był szeroko otwarty na innych. Nadal robił dużo zdjęć – coraz częściej otoczeniu, bliskim sobie ludziom. Obdarowywał nas później albumikami, na których znajdowaliśmy zabawne wierszyki wypisane przepięknym charakterem. Koleżankom i kolegom, ich bliskim zostawił wiele zdjęć, które robił aparatem „na klisze”, z charakterystyczną zaślepką przymocowaną do obiektywu apteczną gumką. Zdjęć Darkowi nie udawało się zrobić zbyt wiele, bronił się przed nimi.

Zaczął narzekać na zdrowie. Był mniej sprawny, co bardzo go denerwowało. Z różnych – niestety, coraz rzadszych okazji – zapamiętamy Darka jako starszego pana z aparatem fotograficznym i laseczką. W listopadzie 2024 r. tłumacząc kłopoty z nogami tak pisze do mnie w mailu: „jesień ze swoją ofertą nie wpływa kojąco na moje stawowe niesprawności, blokuje moją mobilność. Ale „niesprawności stawowe nie są jedynym problemem…”.

* * *

Dariusz Stanisław Krakowski, członek PSMK od samego początku działalności Stowarzyszenia, zmarł 3 grudnia 2024 r. Pożegnaliśmy Go dziesięć dni później na Cmentarzu Północnym w Warszawie (W VII 5-10-12).

Żegnaj Darku…

ipa


Dariusz Krakowski

Moje zamiłowanie do dróg żelaznych kiełkowało w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Na dobre zarazili mnie tym bakcylem Tadeusz Dąbrowski – kierownik redakcji książek kolejowych i drogowych WKŁ, po pracy modelarz kartonowy; Wiesław Wojasiewicz – kolejarz, po służbie dociekliwy badacz dziejów ,,wiedenki”; wreszcie Bogdan Pokropiński – pracownik Muzeum Kolejnictwa, 168 godzin w tygodniu oddany wąskotorówkom. I ja zacząłem poznawać wąskie tory, a w przerwach między podróżami kreślić notatki do „Sygnałów”. Nim jednak zacumowałem w nich na etacie, trzy lata pracowałem w Muzeum Kolejnictwa, w dziale dydaktycznym razem z Dariuszem Krakowskim, który zafascynował mnie pasją i zaangażowaniem, z jakim wykonywał pracę muzealnika. Z tego okresu najbardziej wspominam prowadzoną z Bogusiem i Darkiem batalię o uratowanie sochaczewskiej „powiatówki”.

Nasze działania przenikały się też mocno w czasie przygotowań do obchodów 140. rocznicy uruchomienia pierwszego odcinka DŻWW. Rozmawialiśmy dużo o kolei, także wieczorową porą. Darek powoli stawał się nie tylko kolegą z pracy, ale także dobrym znajomym. W niedługim czasie przylgnął do naszej rodziny. Z chęcią wpadał na degustację robionych przez Jolę nalewek. Pierogi z mięsem, które w czasie, gdy kupowało się je na kartki, smakowały wyjątkowo dobrze. Miał cierpliwość do prowadzenia długich rozmów z Grzegorzem i dar troskliwego pouczania Agaty i jej koleżanek ze „Znajomka”.

Po latach zorientowałem się, że takich rodzin, którym Darek poświęcał swój czas jest więcej. Chętnie odwiedzał też osoby samotne. Darował im chwile rozmowy, coś słodkiego, a na pamiątkę odwiedzin kopertę ze zdjęciami, które zrobił w czasie poprzedniego spotkania. Nie wiem, czy koperty zostawiane innym były tak jak moje, okazjonalnie opisane, czasami wierszem. Wiem jednak na pewno, że robienie zdjęć – i to nie tylko pociągom, obiektom infrastruktury i „naszym koleżankom” (tytuł rubryki w „Sygnałach) – było Darka pasją. Zostawił ich setki, tysiące. Będzie żył wraz z nimi w naszych wspomnieniach.

Marek Moczulski


Dariusz Krakowski

Darek

Nie żyje.

Śmierć młodszego kolegi budzi dziwne refleksje. Czy nie należałoby powiedzieć – przepraszam? Że żyję. Głupie.

Poznałem Darka dawno temu, jeszcze pracował w warszawskim Muzeum Kolejnictwa, była to znajomość bardziej oficjalna przy sposobności przekazania jakichś kolejowych pamiątek czy zdjęć. Imponował elegancją wyglądu i wytwornym sposobem wyrażania myśli, co nie było urzędową pozą – pozostało w nim na całe życie, choćby charakter ubioru. Taki styl zadbanej lekkiej niedbałości. Starałem się wyobrazić jak w tym image’u wyglądać mogła jego eksploracja złomowisk parowozów w celu zdobycia odlewanych w metalu tabliczek – czy to firmowych producenta, czy znamionowych PKP. Ciężka to była chałtura w dziesiątkach kilogramów urobku. Cennego dla szanujących historię kolei.

A Darek dzielił się taką zdobyczą z kolegami. Zdarzyło mi się otrzymać od niego „szyld” firmy „LIMA Locomotive Works” z amerykańskiej „unrry” (Tr203) – „bo w Limanowej musi być przecież LIMA”. Jakiś czas później zajechał do mnie pewien amerykański fan kolejowy. Na widok tablicy wydał długi jęk błagalny. I desperacko sięgnął po pełną garść dolarów. Dolarów nie wziąłem, ale za to „unrry” się pozbyłem. Był początek lat 90-tych i dobre stosunki z Ameryką były obowiązkiem nawet szarego obywatela.

Tabliczki żal, a do tego konfuzja jak przyjedzie Dariusz i nie zobaczy podarunku na ścianie. Uprzedzająco wysłałem list z opisaniem sytuacji i przeproszeniem. I co? I przywiózł mi drugą LIMĘ, którą mam do dzisiaj. Taki był Darek.

Nie wiem dlaczego zmienił pracę i znalazł się w Domu Kultury dzielnicy Ochota przy ul. Grójeckiej, ale z „roboty w kulturze” miał satysfakcję. Nie przeszkodziło to kolejowemu HOBBY – wyszczególniam pojęcie dużymi literami, bo jako fani parowozów w latach 70/80 (XX wieku) „grasując” na terenie kolei, traktowaliśmy rzecz poważnie, dokumentując schyłkową erę pary na PKP, zabezpieczając spisane na złom artefakty – od drobnych elementów po lokomotywy i zabytkowy tabor. Olbrzymia część zabytkowej infrastruktury przepadła, ale to co się uratowało, w dużej mierze jest zasługą owych pozytywnie zakręconych wariatów na torach.

Darek należał do wyróżniających się w tej misji, działając także w ramach Polskiego Stowarzyszenia Miłośników Kolei, inni Koledzy mogą o tym powiedzieć więcej.

Ja zwróciłbym uwagę w stronę innej dziedziny. Pisania. Lata 80- te to schyłkowa era pisania na papierze – listów, lecz nie tylko. Branżowy tygodnik PKP „Sygnały”, a na przełomie 1980/90 poznański „Parowozik” (późniejszy „Świat Kolei”) dawał możliwości wyartykułowania się w druku każdemu „nawiedzonemu” skrzydlatym kołem. I wtedy Darek błysnął talentem. Korzystając z transformacji ustroju zaczął wydawać chyba własnym sumptem i pomysłem „Kolejana”, kwartalnik dla fanów szyn graficznie na miarę ówczesnych możliwości, za to w treści – Klękajcie narody! Cóż się dziwić, gdy teksty oprócz naczelnego „darekcji” pisma wychodziły spod ręki takich tuzów jak B. Pokropiński, T. Roszak czy M. Moczulski. I jeszcze inni co celniejsi. W kwartalniku obok treści ważnych i poważnych znalazło się miejsce na tematy lżejsze, humorystyczne nie bez autoironii, co jest istotne dla środowisk hermetycznych, obracających się w alternatywnej rzeczywistości świata kolei.

I tylko żal, że „Kolejana” ukazywały się niezbyt długo. Chociaż Darek osobistą twórczość kontynuował w inny sposób, dam przykład. Świetnie fotografował, korzystając wyłącznie z techniki analogowej, a z fotografii ze wspólnych imprez czy spotkań koleżeńskich tworzył w tradycyjnych albumach tematyczne całości opatrzone na ogół dowcipnym komentarzem. I wręczał je jako prezenty. Bo był przyjaźnie do świata ustosunkowanym człowiekiem, pogodnym i starającym się ową pogodę przekazać innym. Rzadko można było od niego usłyszeć negatywną opinię o kimś, jeśli już to wyrażoną w bardzo oględny sposób. Bo takie były jego obyczaje. Cóż dodać?

Ks. prof. Tischner lubił w górach podśpiewywać – Kiedy stąd pójdziemy, to będzie nas szkoda…

Szkoda, Darku, że już poszedłeś.

Zb. Sułkowski – Limanowa


Dariusz Krakowski

Wspomnienie o Darku

Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce w 1980 r., w Muzeum Kolejnictwa w Warszawie. Chcąc rozmawiać o parowozach zostałem skierowany do pomieszczeń biurowych, gdzie w jednym z pokojów urzędował pan Dariusz Krakowski. Gospodarz był świetnie zorientowany w temacie, co z jednej strony sprawiło mi wielką przyjemność, z drugiej – uświadomiło własną marność. Na biurku leżały kartoteki obiektów muzealnych, piętrzyły się listy od korespondentów, zewsząd wyglądały jakieś zdjęcia, których treść przyprawiała o zawrót głowy. Cóż ja wtedy chciałem? Ach – choćby muzealne proporczyki, foldery… Gospodarz wyszedł by sprostać mym potrzebom. Rozejrzałem się wówczas bardziej uważnie i na oparciu krzesła zauważyłem ekstrawagancką marynarkę z krótkim rękawem! A pośród biurowych przyborów – dwie fajki, przybornik i paczkę tytoniu. Ustniki fajek były od dołu przewiercone w celu odprowadzania kondensatu. Paliłem już wtedy fajkę, ale nie wpadłbym na ten pomysł! Z krótkiej zadumy wyrwał mnie pan Krakowski, który wręczył plik folderów i życzył powodzenia w rozwijaniu kolejowej pasji.

Od tej pory chętnie odwiedzałem Muzeum Kolejnictwa w Warszawie składając wizyty w znajomym pokoju biurowym. Nie byłem jedynym, który to czynił. Entuzjaści kolejnictwa z całej Polski pojawiali się tutaj i był to jedyny w swoim rodzaju pokój zwierzeń, w którym relacjonowano najnowsze wieści z kolejowych wyjazdów w teren. Dariusz Krakowski słuchał w skupieniu, czasem wtrącał jakieś uwagi, sugestie, wyrażał nadzieje. Przede wszystkim zachęcał do działania. Pewnego razu zabrałem ze sobą kilka trofeów i postanowiłem się nimi pochwalić. Oczekiwałem słów uznania, podczas gdy usłyszałem: „Mnie się jednak wydaje, że krakusy są jeszcze bardziej zajadłe!”. Porażkę szybko przebolałem i postanowiłem być bardziej aktywny. Dowiedziałem się dopiero później, że podobne dictum usłyszał w owym czasie kolega z Krakowa…

Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że Dariusz Krakowski pierwsze kolejowe zdjęcie wykonał w 1964 r. Swoją kolejową pasję rozwinął w 1974 r. partnerując przez szereg lat znanemu apologecie trakcji parowej, zmarłemu w 2007 r. Andrzejowi Susickiemu, z którym razem wyprawiali się na kolejowe łowy. Obydwaj panowie wraz z Tadeuszem Suchorolskim powołali do życia nieformalny związek pod nazwą Elipsjanie, aczkolwiek posługujący się własnym statutem i proporcem. Wstąpienie w jego szeregi wynikało z kolekcjonerskiej pasji do zachowywania „na pamiątkę” szyldów fabrycznych z parowozów. Tabliczki tego typu posiadały zazwyczaj kształt elipsy. Elipsjanie nie byli przypadkowymi zbieraczami. Wykazywali się wielkim zapałem w pozyskiwaniu wartościowych artefaktów i na tym polu ze sobą współzawodniczyli. Zdobyta przez Dariusza Krakowskiego tabliczka Vulcan Stettin z 1867 r., bodaj najstarsza z zachowanych w Polsce, plasowała go bardzo wysoko. Niestety, wraz innymi o wielkiej wartości historycznej szyldami, wolą właściciela została upłynniona i przebywa poza granicami kraju. Do początku lat 80-tych Dariusz Krakowski zdołał być wszędzie – odwiedził wszystkie lokomotywownie posiadające trakcję parową na torze normalnym i wąskim. Goniąc za parowozami zahaczył koleje użytku niepublicznego, liczne cukrownie, huty i kopalnie węgla. Podczas tych wyjazdów powstały tysiące unikatowych zdjęć. Zaangażowany w historię kolejnictwa był skarbnicą wiedzy. Można z nim było rozmawiać o wszystkim. Wykazywał nieprzeciętną znajomość rzeczy.

Odbyliśmy z Darkiem kilka niezapomnianych kolejowych podróży, również w towarzystwie Andrzeja Wojciecha Adlera. Przez ponad trzy dekady utrzymywaliśmy kontakt listowny. Był mistrzem słowa i każdy z jego listów mógł ubiegać się o miano miniatury literackiej, a okolicznościowa karta pocztowa, dodatkowo udekorowana przez nadawcę, tworzyła niepowtarzalną formę artystyczną. Było też dużo rozmów telefonicznych. Pamiętam szczególnie jedną z nich, gdy w kolejowe wątki po raz pierwszy wplotłem osobisty, zmarł bowiem mój ojciec. Przeżyłem wstrząs i tylko tym mogę tłumaczyć swą wylewność. Dariusz opowiedział mi wtedy o mającym kilkanaście lat wcześniej rozstaniu ze swoim ojcem. To była dla mnie najlepsza forma terapii, za co jestem mu ogromnie wdzięczny.

Dariusz Krakowski – taktowny, elegancki w obejściu, nienagannie ubrany –  był dla mnie zawsze wzorem dżentelmena. Bagaż lat i kłopotów zdrowotnych nie zdołał przyćmić jego swoistego charme’u. Traktowałem go przez lata jako Mistrza loży entuzjastów trakcji parowej. List do niego zaczynałem zwykle od słów „Szanowny Dariuszu, mój nauczycielu!”. Adresat niechętnie zgadzał się z moim punktem widzenia, dlatego kończyłem sentencją „pewnie mnie nie pamiętasz, bo siedziałem w ostatniej ławce”.

Zapalam fajkę pamięci na cześć „majowego chłopaka”.

Tomasz Roszak

Na górę strony